POLSKA WIEś POKAZANA BEZ SENTYMENTóW. GRZEGORZ DęBOWSKI WYGRYWA DEBIUTY W KOSZALINIE

– Dziś trudno świat zrozumieć, a jeszcze trudniej się w nim odnaleźć – mówi Grzegorz Dębowski, reżyser „Tyle co nic”, filmu, który jest zwycięzcą zakończonego 16 czerwca koszalińskiego festiwalu „Młodzi i Film”.

Wielkim zwycięzcą zakończonego w minioną sobotę koszalińskiego festiwalu „Młodzi i Film” jest dramat „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego. Oprócz Złotego Jantara za najlepszy film dostał on cztery inne nagrody regulaminowe: za scenariusz napisany przez reżysera, za zdjęcia Aleksandra Pozdnyakova, rolę męską Artura Paczesnego oraz kostiumy Agaty Wińskiej. Swoją nagrodą uhonorowali też „Tyle co nic” dziennikarze. 

Grzegorz Dębowski (rocznik 1987) jest absolwentem łódzkiej PWSFTviT. W latach 2016–2018 realizował dokumentalny serial „Przystanek Bieszczady”, w latach 2018–2022 reżyserował telenowelę „Barwy szczęścia”. „Tyle co nic” to film łączący wątki kryminalne z mocnym kinem społecznym i dramatem psychologicznym. Dębowski dzisiejszą polską wieś pokazuje bez poczucia wyższości, ale też bez sentymentalizmu.

Czy Polska jest dla filmowca ciekawym krajem?

Grzegorz Dębowski: Zdecydowanie tak. Nie wiem, czy jest najlepszym miejscem do życia, ale na pewno ogromnie inspirującym do opowiadania historii. Rzeczywistość przynosi dziesiątki dramatycznych tematów. Również geopolitycznie żyjemy w bardzo trudnym, ale interesującym miejscu, choć jest to trochę jak ze starego chińskiego przekleństwa: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Sześć lat temu można było zapakować zakupy do wielorazowej torby i mieć poczucie, że rozumie się problemy świata i coś się dla niego robi. Dziś trudno świat zrozumieć, a jeszcze trudniej się w nim odnaleźć. Sporo o tym myślałem, pracując nad „Tyle co nic”.

Czytaj więcej

Koszaliński Złoty Jantar dla „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego

Zrobił pan fascynujący film o wsi. A, o ile wiem, to nie jest krajobraz, w którym pan wyrósł i który nie ma przed panem tajemnic. 

Urodziłem się w Warszawie. W czasie studiów w szkole filmowej i jeszcze jakiś czas po dyplomie mieszkałem w Łodzi. Mówi się, że w debiutanckim filmie lepiej opowiadać o świecie, który się dobrze zna. Pewnie gdybym poszedł tym tropem, to szukałbym tematu w rzeczywistości takiej, jak z książek Masłowskiej czy filmu Terpińskiej. Nie całkiem się jednak z tym zgadzam. Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo opisywać to, w czym się wyrosło. Trudnej wtedy zachować dystans, patrzeć syntetycznie. Zna się zbyt wiele szczegółów, w których można się pogubić. Czasem więc trudniej jest zrobić film o własnym świecie niż o tym, którego trzeba się nauczyć.

A jak uczył się pan prowincji?

Zaczęło się od tego, że pewien dziennikarz z rolniczej gazety zrobił mi dwugodzinny wykład o życiu na wsi. Uzmysłowił mi najprostsze rzeczy, choćby to, że ludzie, którzy hodują zwierzęta, nie jeżdżą na wakacje. A poza tym ja lubię podróżować po Polsce. Czasem się gdzieś zatrzymać, popatrzeć, posłuchać. Nie zrobiłem „Tyle co nic”, żeby powiedzieć coś od siebie. Raczej chciałem sam się czegoś dowiedzieć i nauczyć. 

Przygotowuje pan podobno następny film.

Tak, dostaliśmy już fundusze na rozwój projektu. Kiedy pracowałem przy „Tyle co nic”, wychodząc od problemu społecznego, próbowałem dojść do opowieści o człowieku i jego uwarunkowaniach. Teraz chciałbym działać podobnie, może tylko proporcje będą rozłożone inaczej. Nie umiem mówić o projektach, które dopiero powstają, na razie mogę więc tylko ujawnić, że jest to w pewnym sensie film drogi, dla którego sceną znów będzie Polska. 

2024-06-17T02:30:11Z dg43tfdfdgfd