WIELKANOCNY FESTIWAL BEETHOVENOWSKI POTRZEBUJE KRZYSZTOFA PENDERECKIEGO

Wielkanocny Festiwal Beethovenowski jest jak coroczny zjazd rodzinny w tym samym gronie. W tym roku przyjemnie bywało więc wtedy, kiedy odbiegał on od ustalonych przez lata muzycznych standardów.

Liczący prawie trzy dekady Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena – jak wiele tej klasy imprez na świecie – ma pozycję i prestiż. Nie tylko zresztą w Polsce. Jednocześnie wszedł w wiek niebezpieczny, w którym festiwale tej rangi szczycą się wzbogacaną przez lata tradycją, ale jeśli nie są dość otwarte na nowe pomysły, popadają w rutynę powtarzalności. Zaczynają przypominać doroczne spotkania rodzinne, na których zbierają się bliżsi i dalsi krewni, a my doskonale wiemy, co każdy z nich będzie opowiadał przy świątecznym stole. Bywa to bardzo miłe, ale jest przewidywalne.

13-letnia Clara Schumann napisała koncert

W tegorocznym wieczorze inauguracyjnym świetna skrzypaczka Arabella Steinbacher zagrała z Sinfonią Varsovią pod dyrekcją Jacka Kaspszyka koncert Beethovena i trudno było nie poddać się urokowi tej muzyki. Nie tylko dlatego, że artystka ma do dyspozycji pięknie brzmiący instrument Stradivariusa, ale zinterpretowała ten utwór szlachetnie, z bezbłędną intonacją i wewnętrznym spokojem, bez emocjonalnych porywów.

Czytaj więcej

Krystian Lada w belgijskim teatrze La Monnaie. Polski artysta rozlicza Europę

A jednak bardziej ożywcze, by nie powiedzieć, zaskakujące, okazało się następnego wieczoru spotkanie z Beatrice Raną. Pozostaliśmy w klimacie epoki, ale zamiast jednego z wielkich dzieł fortepianowych XIX wieku włoska pianistka zaproponowała polskiej publiczności koncert skomponowany przez Clarę Schumann.

Była wielką indywidualnością europejskiego romantyzmu, ale żyła – także i z własnej woli – w cieniu sławnego męża. Koncert fortepianowy zaczęła pisać, mając 13 (!) lat. Nawet jeśli nie powstało arcydzieło, warto posłuchać, jak Clara Schumann inspirowała się koncertami Chopina, a przy tym miała własne, oryginalne pomysły. Środkowej części swojego utworu nadała formę nokturnu granego na fortepianie solo, do którego w pewnym momencie dołączyła wiolonczela.

Beatrice Rana, którą cechuje nienaganna pianistyka, przyjechała do Polski z Luxembourg Philharmonic Orchestra, a prowadzi ją Hiszpan Gustavo Gimeno. Luksemburscy muzycy udowodnili swój wysokiej klasy profesjonalizm w dość jednak konwencjonalnej interpretacji IV Symfonii Beethovena.

Cenne odkrycia Łukasza Borowicza

Bardziej intrygująco wypadła więc VIII Symfonia w wykonaniu Wiener Kammersymphonie. Ten zespół to w rzeczywistości kwintet smyczkowy. Pięcioro wiedeńskich instrumentalistów zagrało Beethovenowską symfonię we własnym opracowaniu na swój kameralny skład, proponując publiczności ożywczy eksperyment. Inny – nie mniej ciekawy – zaproponował dyrygent Lawrence Foster z norweską Bergen Philharmonic Youth Orchestra, rozpoczynając występ od parafrazy marszu Beethovena z 1810 roku, której dokonał 138 lat później Paul Hindemith

Czytaj więcej

„Chopin i jego Europa”. Festiwal jeszcze ciekawszy niż zwykle

Beethoven jak każdy mistrz nie boi się transkrypcji ani konfrontacji z innymi. Rozumie to wybitny pianista Louis Lortie, który dwa cykle wariacji Beethovena przedzielił prawdziwymi odkryciami muzycznymi: bardzo rzadko wykonywanymi wariacjami Francuza Gabriela Fauré oraz „Blanca Variations” współczesnego Brytyjczyka Thomasa Adèsa.

Takie propozycje pokazujące, jak inni kompozytorzy wchodzili i dziś także wchodzą z Beethovenem, są bardzo ciekawe. A wyjątkowo cennym nabytkiem festiwalu okazał się dyrygent Łukasz Borowicz, który od kilkunastu lat przygotowuje koncertowe wykonania nieznanych oper. Ożywia dostojny nurt beethovenowski, co nie oznacza, że proponuje jedynie muzykę rozrywkową. W tym roku z nieznanego u nas dorobku Francuza Dariusa Milhauda wybrał bowiem zarówno mroczną tragedię („Biedny marynarz”), jak i komediowy balet śpiewany „Salade”.

Po co potrzebny jest Krzysztof Penderecki

Oba te utwory powstały w latach 20. poprzedniego stulecia, ale festiwal i samego Beethovena warto przybliżać czasom jeszcze nam bliższym, bo to prowokuje do ciekawych porównań. Tak było z dwoma koncertami skrzypcowymi z lat 70. XX wieku – Andrzeja Panufnika i Krzysztofa Pendereckiego, które mimowolnie weszły w muzyczny dialog z dziełem Beethovena zaprezentowanym na inaugurację. Zwłaszcza koncert Panufnika zagrany przez Alexandra Sitkovetsky’ego zabrzmiał ożywczo bezpośrednio po konwencjonalnym wykonaniu przez orkiestrę Leopoldinum wrocławskiego NFM divertimenta Mozarta.

Warto więc festiwalowe okno otworzyć szerzej. A może wręcz oficjalnie wzbogacić nazwę festiwalu o drugiego kompozytora – Krzysztofa Pendereckiego, który i tak co roku obecny jest w programie? Beethoven Penderecki Easter Festival to byłaby świetna marka do wypromowania w świecie, a merytorycznie miałaby głębokie uzasadnienie.

Czytaj więcej

Piotr Anderszewski: Pianista w wersji energetycznej

Wielkanocny Festiwal zyskałby dwóch patronów z dwóch epok – gigantów, których wiele łączy. Byli twórcami symfoniki, muzyki kameralnej i dzieł oratoryjnych. Programowo zaś zyskałby szanse do ciekawych prezentacji, jakie są między mini związki, jaki wywarli wpływ na muzykę dwóch stuleci, jak są postrzegani oraz interpretowani przez artystów i kompozytorów dnia dzisiejszego.

Niech zachęci do poszukiwania takich rozwiązań w przyszłości tegoroczny finałowy koncert festiwalu w Wielki Piątek. Wybrano m.in. skromne, a poruszające „Stabat Mater” Pendereckiego i „Stabat Mater” Poulenca. Oba utwory powstały w zbliżonym czasie, oba odwołują się do fundamentów kultury chrześcijańskiej, a jakże są różne. I to właśnie w muzyce jest fascynujące.

2024-03-29T03:32:51Z dg43tfdfdgfd