LUBI MASOWAć PROBOSZCZóW. "CZTERY-PIęć TYSIęCY ZA DWUGODZINNY 'MASAż'. I TO WSZYSTKO BYłO Z TACY"

"Od lat zajmuję się Kościołem jako adwokat, pisarz i publicysta i wydawało mi się, że nic już mnie w tym temacie nie zaskoczy. No, ale pisząc 'Plebanię', przeżyłem uderzenie obuchem. Zstąpiłem do prawdziwego piekła" - pisze w przedmowie do swojej książki Artur Nowak. Przedpremierowo publikujemy jej fragment (ukaże się 30 lipca).

– Kilkanaście lat temu przyszło do mojego gabinetu dwóch mężczyzn. Jeden miał trzydzieści, a drugi sześćdziesiąt lat. Okazało się, że jeden z nich jest biskupem, a ten młodszy był zwykłym księdzem.

Przyznam, że już sam fakt wizyty tej dziwnej pary w gabinecie Andrzeja Gryżewskiego, współautora legendarnej już "Sztuki obsługi penisa", a jednocześnie wziętego psychoterapeuty, wydał mi się niesamowity.

Zobacz wideo Autor "Sztuki obsługi penisa 2" o sytuacji politycznej: Okazało się, że seks jest dużym ryzykiem

– O Matko Boska, biskup u ciebie! – wypaliłem.

– Biskup miał zaburzenie erekcji. Wiesz, łodyga nie dyga, konar nie płonie. To ważny element, bo był aktywny w tym związku. Ksiądz miał z kolei syndrom młodego kelnera.

– Syndrom młodego kelnera?

– Chodziło o przedwczesny wytrysk.

– No, ale co ma do tego młody kelner?

– No wiesz, to taki, co rozleje, zanim doniesie.

– Żartujesz…

Oburzył się.

– Pracowaliśmy kilka lat i myślę, że im pomogłem.

Przyznam, że historia ta wbiła mnie w fotel. I naprawdę nieistotne jest, o którego biskupa chodzi. Ale mając przed oczyma twarze polskich biskupów, a w uszach ich tępe i nudne kazania, nie umiałem sobie wyobrazić, że niektórzy z nich korzystają z pomocy seksuologów. Że prowadzą na tyle odpowiedzialne życie erotyczne, że korzystają z terapii. A jednak! Nie jest więc tak z naszym episkopatem źle.

– No i wiesz – kontynuuje Gryżewski – jak już zakończyliśmy terapię, coś mnie podkusiło i stwierdziłem: "Panowie, ale co wy w ogóle mówicie na temat seksu z ambony! Przecież się tego słuchać nie da". I co usłyszałem? Że seks jest śliski, brudny i podejrzany – uśmiecha się Gryżewski.

– No, ale jak to się ma do płonących konarów i niedonoszących kelnerów?

– No więc trochę im to wygarnąłem. Biskup odpowiedział coś w tym rodzaju: "My się z kolegą kochamy, a nasi parafianie to swołocz. Oni tylko by się pie*rzyć chcieli!". 

Historia ta wyglądała dość obiecująco, ale jak już przyszło co do czego, skończyła się jak zawsze.

– Kościół to bagno. Tu gej geja gejem pogania. Oni sobie załatwiali te wszystkie posady przez łóżko – słyszę od znanego dziennikarza, który w pewnym okresie swojego życia jeszcze za czasów polskiego pontyfikatu, dość intensywnie spotykał się z establishmentem kościelnym w Wiecznym Mieście. Bardzo zależy mu na anonimowości. Dzwoni do mnie jeszcze krótko przed wydaniem tej książki, żebym broń Boże go nie sprzedał. – Bo to są ludzie bezwzględni – tłumaczy się, przepraszając, że wydzwania. – Pan nawet nie wie, ile oni mogą. Już w seminarium gej wyczuwa swego i składa zapotrzebowanie na danego kleryka. No i go dostaje. Są plebanie w stu procentach gejowskie, kurie, w których wszyscy, dosłownie wszyscy, od biskupa po pucybuta, są tęczowi.

– Nawet siostry, które im usługują? – wyrywa mi się niechcący.

– Niech pan nie żartuje.

Co ciekawe, to gorliwy katolik. Kiedy więc opowiadał mi o znanym, zwłaszcza w Polsce, kardynale, który zanim wszedł na sam szczyt kościelnej hierarchii, był zatrzymywany przez włoską policję w związku z udziałem w orgiach z męskimi prostytutkami, zapytałem:

– No i co pan z tym zrobił?

– A co zrobili inni? – odpowiada mi pytaniem na pytanie.

– Co zrobił papież?

– Ten papież?

– Ten właśnie.

I choć to opowieść o polskich plebaniach i biskupich pałacach, od tego chyba wypadałoby zacząć. No właśnie od Watykanu. Richard Sipe, zmarły jakiś czas temu amerykański benedyktyn, który badał odsetek gejów w sutannach, twierdzi, że co najmniej dwóch z ostatnich czterech papieży to geje. Według Frédérica Martela, który na łamach "Sodomy" snuje podobne przypuszczenia na temat orientacji ostatnich papieży, około osiemdziesięciu procent członków kleru w państwie kościelnym to homoseksualiści. Miał mu o tym powiedzieć między innymi Francesco Lepore, były duchowny, który obserwował to środowisko w trakcie kilku dekad spędzonych w Watykanie, gdzie wchodził w związki homoseksualne, a wielu księży z nim flirtowało.

Nie ma drugiego takiego gejowskiego państwa jak Watykan. Ba! Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie. Watykan to nie tylko światowa stolica Kościoła, ale – w jakimś sensie – także stolica gejów. Wielu księży twierdzi, że nie tylko wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale tak naprawdę tropy wielu księżowskich karier prowadzą do Watykanu. No, ale Watykan pod wodzą Franciszka się cywilizuje. I to jest ciekawe, że postęp przynosi pierwszy od długiego czasu papież, co do którego heteroseksualności nikt nie ma wątpliwości. Jego poprzednicy zaminowali, jeśli wierzyć Martelowi, gejami to święte miejsce do tego stopnia, że nie sposób ich wyplenić.

Inaczej sprawa wygląda w Polsce. Nasz katolicki kraj to przedsoborowy bunkier. Polski Kościół wspomina II Sobór Watykański jako memento ukazujące zdradę Chrystusa, która miała dokonać się na szczytach władzy. Niemała rzesza duchownych jest niezadowolona z uwspółcześnienia ich instytucji poprzez zrównanie statusu duchownych z ludem bożym, czego symbolicznym wyrazem jest fakt, że kapłani zaprzestali odprawiania mszy tyłem do wiernych. W trakcie rozmów, które przeprowadziłem na potrzeby tej książki, przekonałem się, że w naszym kraju nie ma drugiego tak gejowskiego, a zarazem homofobicznego miejsca pracy jak kurie i plebanie. Jak to się dzieje, że księża potrafią połączyć ogień z wodą, czyli żyć w takim zakłamaniu. Przecież nasi nadwiślańscy celebryccy egzorcyści, wzięci komentatorzy pod koloratką, których znamy z internetu i telewizji, wreszcie superhomofobiczni biskupi to geje. Czy powinno dziwić, że temat orientacji budzi w tym środowisku aż tyle emocji? Bo to nie są zwykłe emocje. Bywa, że to wręcz obsesja.

– A mógłbyś być pasywny? – pyta na filmie, który zobaczyłem, chłopak z ogłoszenia.

– Nie wiem. To znaczy nie wykluczam – odpowiada ksiądz tonem, jakby sama myśl o tym go bolała, ale nie chce tracić tej relacji. – Pomyślę. Ale nie dziś.

– No bo ja bym wolał… Ale jeśli to… – dociska go rozmówca.

– Spokojnie – tłumaczy ksiądz. – Zacznijmy od or*la, a potem się zobaczy.

Na potrzeby tej książki spotykam się z kilkoma pracownikami seksualnymi (nie zgodzili się na podanie nazwisk). Dwóch udzieliło mi dość ciekawych informacji. Działają na terenie całej Polski. Jeden to wysoki tleniony szatyn, drugi – nie-Polak – krępy brunet. Taki kruczoczarny. Słyszę, że księża polecają ich sobie nawzajem, że się zakochują, że są uczciwi i się nie targują.

– I to jest ważne – wyjaśniają mi. – Ludzie dziś, jak się napiją i oćpają, potrafią być straszni.

To od nich dowiaduję się, że sprawa z Dąbrowy Górniczej to nie wyjątek, że były wcześniej takie imprezy, w których brał udział pewien biskup. Że bynajmniej nie tylko młodsi księża uprawiają chemseks. I co ciekawe, to młodsi zapewniają na spotkania mefedron i metamfetaminę. Starsi są poukładani. Wiele im nie trzeba. Trochę czułości, pocałunków.

– Są głodni dotyku. – Uśmiecha się blondyn. – Czasem wystarczy wspólna kąpiel. Wszystko, licząc z napuszczeniem wody i opłukaniem się, trwa z dwa kwadranse. No i mają to, czego chcieli.

– Jeden, którego znam – w ich nomenklaturze to chyba prałat – jest brutalny. Jak dochodzi, lubi pookładać partnera pięściami. To punkt umowy, za co ekstra dopłaca.

Niektórzy zalecają, żeby pościć dzień przed stosunkiem, dbają o higienę, zwłaszcza ci aktywni w relacji na jeden wieczór.

– Jacy oni są? – pytam.

– Normalni – słyszę od blondyna. – Trochę jak żonaci, którzy nagle odkrywają, że są inni.

– Na początku są mocno nieufni – dodaje brunet – ale jak już poczują się bezpiecznie, dadzą ci wielu klientów.

Taki jeden pokazywał mi jakieś zdjęcia. Pytał, czy to są moi klienci. Chciał mieć chyba na nich haki. Powiedziałem, że nawet jakby byli, i tak bym ich nie wydał. Stąd ma gwarancję, że i jego nie wydam.

– A jakieś dziwne sytuacje?

– Czy ja wiem? – zastanawia się brunet. – Ja miałem kiedyś specjalne zamówienia. Spotykałem się z takim jednym księdzem. Pewnego dnia zapytał, czy gdyby wynajął pokój i zapłacił ekstra, spotkałbym się z jego kolegą, który nie mówi po polsku. No i zdarzyło się kilka razy. Przyszedł facet w wieku mojego ojca, zer*nąłem go i sobie poszedł. Potem widziałem go w telewizji, nie tej liberalnej, ale pisowskiej. Występował jako wzięty komentator.

– A mnie się kiedyś zdarzył alarm. – Uśmiecha się blondyn.

– Alarm? – pytam.

– No alarm – potwierdza. – Byłem kiedyś u takiego jednego, który prowadził jakieś muzeum przy bazylice. Jak już się spuścił, zasnął. Strasznie się napił. Nudziło mi się i postanowiłem wyjść. No, ale on pouzbrajał alarmy. No i jak chciałem wyjść, wszystko zaczęło wyć. Obudziłem go, mówiłem, że ma rozbroić alarm, ale był nieprzytomny. No to sobie poszedłem. I jak już wyszedłem, to po chwili podjechała ochrona.

– Jak to się skończyło?

– Normalnie. Miał pretensję, że go zostawiłem, ale tylko przez moment. Spotykamy się do dzisiaj.

Nie będę pewnie oryginalny, jeśli powiem, że pokolenie moich rodziców – urodziłem się w 1974 roku – nie obejmuje wyobraźnią takich historii.

Dużo informacji do książki dostaję od pewnego masażysty, którego stałymi klientami są między innymi księża. Nie specjalizuje się w ich obsłudze. Po prostu lubią go odwiedzać. Jest ich kilkudziesięciu. Zarzucam go pytaniami o stawki, preferencje, charaktery.

– Zacznijmy od tego, za co płacą – przerywa mi. – Ważny też jest wygląd. Żeby spełniać oczekiwania, starałem się utrzymywać jak najniższy poziom tkanki tłuszczowej. To się zawsze przekładało na zarobek, który był dodatkowym czynnikiem motywującym do dbania o sylwetkę. Ci klienci paradoksalnie sami w większości byli zapuszczeni i otyli, a nam wytykali najmniejsze niedoskonałości. Mój standardowy dzień wyglądał w ten sposób, że wstawałem zawsze między czwartą a piątą rano. Piłem yerbę i gdy było jeszcze ciemno, robiłem dziesięciokilometrowy jogging. Biegałem co drugi dzień. W dni bez joggingu szedłem nad ranem do piwnicy, aby poćwiczyć. Nie mogliśmy brać sterydów, bo powodują blokadę – w cyklu sterydowym spada potencja. Żeby wszystko wróciło do normy, trzeba się odblokować, czyli wziąć odpowiednie środki. Viagra wbrew obiegowej opinii też nie działa na dłuższą metę. Zwykle stosowaliśmy boostery testosteronu i parzyliśmy panax ginseng.

Przyznaje, że lubi masować proboszczów.

– Oni zostawiają najwięcej, właśnie z tych tac. To, że płacą w niskich nominałach, czyli dziesięcio-, dwudziesto-, maksymalnie pięćdziesięciozłotówkami, nie znaczy, że płacą mało. Jak dobrze rozkręcisz takiego proboszcza podczas masażu, to na koniec on z tej walizeczki potrafi wyciągnąć dla ciebie taką kwotę, że made my week!, chciałoby się powiedzieć. Wykonywałem masaże, za które dostawałem tysiące. I to od proboszczów zawsze. Cztery tysiące, pięć tysięcy za dwugodzinny masaż. I to wszystko było z tacy. 

Plebania materiały promocyjne - Prószyński i S-ka

2024-07-01T05:10:46Z dg43tfdfdgfd